To my bronimy Panią Dorotę.
Niestety dopiero na etapie Rzecznika Dyscyplinarnego dla Nauczycieli. Jak dochodziło do zawieszenia Pani Doroty, jeszcze broniła się sama.
W Toruniu z Panią Dorotą będzie mec. Rafał Bednarczyk. O wynikach poinformujemy 🙂 Już trzymamy kciuki 🙂
***
Nauczycielka zawieszona za lekcję o depresji: „Do szkoły nie mam wstępu. Według dyrektora stanowię zagrożenie dla uczniów”
dzisiaj 12:55
Dyrektor uznał, że nie miałam prawa rozmawiać z uczniami o depresji. I że takie zajęcia mogły przynieść młodzieży bardzo złe skutki – mówi Dorota Olszewska-Sioma, nauczycielka języka polskiego z 26-letnim stażem.
- Przez chwilę myślałam, że to się nie dzieje naprawdę albo że w najgorszym wypadku po prostu szybko się wyjaśni – mówi w przejmującej rozmowie z Onetem nauczycielka
- Dyrektor groził mi wielokrotnie. Kilka razy przekazał mi przez innych nauczycieli, że lepiej dla mnie będzie, jak sama się zwolnię
- Trwa zagłaskiwanie rzeczywistości. Na zasadzie: jak o trudnych sprawach nie będziemy mówić na głos, to problemy same się rozwiążą.
- Są szkoły w Toruniu, gdzie uczniowie w minionym roku popełnili samobójstwa. To już się dzieje blisko nas
- To konkretni uczniowie, przypadki, którym ktoś w porę nie udzielił pomocy – mówi pani Dorota
Janusz Schwertner: Tęskni pani za uczniami?
Dorota Olszewska-Sioma, nauczycielka języka polskiego w Szkole Podstawowej nr 8 w Toruniu: Jasne, że tak.
Straciła ich pani po 26 latach pracy.
Moich uczniów przejęli inni nauczyciele. Odczuwam duży brak. Wie pan, szkoła uzależnia.
Aż tak?
Uczenie oznacza ciągłe zwracanie się ku problemom innych ludzi. Mnie to zawsze odpowiadało i przynosiło radość. Teraz muszę bez przerwy zmagać się ze swoimi.
I nie może pani uczyć.
Wysłano mnie na przymusowe wakacje. Znacznie bardziej przydałabym się w szkole – tylko że tam na razie nie mam wstępu.
Jest pani zawieszona, ale do szkoły chyba może pani wchodzić?
Nie, dyrektor zabronił mi. Uważa, że stanowię zagrożenie dla uczniów.
Bo poprowadziła pani lekcję o depresji?
Uważa, że nie miałam odpowiednich kompetencji, by rozmawiać z uczniami na ten temat. I że takie zajęcia mogły przynieść młodzieży bardzo złe skutki.
„Dostało mi się za to, że pozwoliłam uczniom samodzielnie szukać informacji. Zdaniem dyrekcji, nie powinnam była im na to pozwolić”
Jak wyglądała ta lekcja?
W szkolnym podręczniku znajdował się tekst dotyczący anoreksji. Przeanalizowaliśmy go, a potem podążyłam tym tropem i zapytałam dzieci o inne problemy nastolatków. W rozmowach wypłynął temat depresji.
Jakie zadanie otrzymali uczniowie?
Mieli napisać reportaż o młodym człowieku zmagającym się z tego rodzaju problemem. Mogli sami wymyślić bohatera albo znaleźć jakąś prawdziwą historię w internecie. Dziś wielu młodych ludzi publicznie opowiada o swoich przejściach. Chodziło o to, by na przykładzie jakiegoś bohatera opowiedzieli, czym jest depresja, jak się może objawiać i gdzie można szukać pomocy.
Jak im poszło?
Powstały bardzo ładne prace. Dzieci były przejęte, podeszły do tego bardzo poważnie. Mnie dostało się też za to, że pozwoliłam im samodzielnie szukać informacji. Zdaniem dyrekcji, nie powinnam była im na to pozwolić. Ale uczniowie poradzili sobie doskonale.
To skąd ta reakcja dyrektora?
Po wszystkim oznajmił, że dwie uczennice w naszej szkole dokonały samookaleczenia. A następnie powiązał ten dramat z przeprowadzonymi przeze mnie zajęciami.
Przedstawił jakieś dowody?
Żadnych. Na dodatek uznał, że to zadanie domowe wywołało u dzieci depresję, a w konsekwencji doprowadziło do zniszczenia zdrowia psychicznego i fizycznego uczniów. Do tej pory nie wiem, jak to było i czy naprawdę doszło do takich zdarzeń.
A pani została zawieszona.
Przez chwilę myślałam, że to się nie dzieje naprawdę albo że w najgorszym wypadku po prostu szybko się wyjaśni. Dyrektor nie miał żadnych podstaw, by mnie ukarać. W żaden sposób nie udowodnił mojej winy.
Mieliście na pieńku już wcześniej?
Tak, lekcja o depresji to był tylko pretekst, by usunąć mnie ze szkoły.
Foto: Materiały prasowe
Pani Dorota, fot. archiwum prywatne
„Dyrektor groził mi wielokrotnie. Kilka razy przekazał mi przez innych nauczycieli, że lepiej dla mnie będzie, jak sama się zwolnię”
Jak zaczął się wasz konflikt?
Półtora roku temu dyrektor zarzucił mi, że wraz z innymi nauczycielami próbuję się go pozbyć. Trudno mi powiedzieć, na jakiej podstawie tak uważał. Mam wrażenie, że uważa za wroga każdego, kto mu nie przytakuje.
Później okazało się, że w szkole jest więcej nauczycieli, którzy doświadczyli z jego strony złego traktowania. Mówiąc wprost: zachowania noszącego znamiona mobbingu. Żeby się bronić, założyliśmy związek zawodowy. Dyrektor potraktował to jako pójście na wojnę.
Czy kiedykolwiek pani groził?
Tak, wielokrotnie. Kilka razy przekazał mi przez innych nauczycieli wiadomość, że lepiej dla mnie będzie, jak sama się zwolnię. Ze mną się jeszcze nie udało, ale z trojgiem innych bardzo dobrych nauczycieli już tak. Cała sprawa tak naprawdę zaczęła się od tzw. sporu o grupy.
O co dokładnie poszło?
Dyrektor wpadł na pomysł, by podzielić uczniów klas 7 i 8 na grupy z matematyki i języka polskiego na „najzdolniejszych”, „średnio-zaawansowanych” oraz „najsłabszych”. Tak naprawdę to nie były grupy – z trzech klas siódmych stworzył trzy nowe klasy, zresztą ponad trzydziestoosobowe, i dał im zupełnie nowych nauczycieli.
Czyli dla uczniów oznaczało to rewolucję.
Podzielono ich w zupełnie nowy sposób. Ja dostałam „grupę” z największymi trudnościami. Nosami kręcili też rodzice, przede wszystkim dlatego, że nie poproszono ich o opinię i od swoich dzieci dowiedzieli się, jak teraz wyglądają polski i matematyka. Wraz z innymi polonistkami poszłam do dyrektora i powiedziałam wprost, że w tej nowej formule pracuje mi się bardzo ciężko. Podobnie jak uczniom. Wtedy wziął mnie za osobę, która podburza przeciwko niemu rodziców.
Bo wypowiedziała pani swoje zdanie?
W polskiej szkole od nauczyciela często wymaga się całkowitego podporządkowania. Jakbym siedziała cicho, problemu by nie było. Ostatecznie w sprawie podziału protestowali sami rodzice i podział na grupy zniknął. Mój przełożony to jednak mnie uznał za winną tej sytuacji.
Później była lekcja o depresji i odsunięcie pani od pracy.
Sprawą zajęła się Komisja Dyscyplinarna przy Kuratorium Oświaty w Bydgoszczy, która zdecydowała o uchyleniu mojego zawieszenia. Dyrektor zaskarżył tę decyzję do Komisji Odwoławczej działającej przy Ministrze Edukacji i Nauki. Tym razem postanowienie było dla mnie niekorzystne – zawieszenie pozostawiono do czasu wyjaśnienia sprawy. Obecnie sprawą zajmuje się rzecznik dyscyplinarny. Czekam na rozstrzygnięcie. Dowiem się, czy miałam prawo rozmawiać z dziećmi o depresji, czy popełniłam „straszną zbrodnię”.
„Trwa zagłaskiwanie rzeczywistości. Na zasadzie: jak o trudnych sprawach nie będziemy mówić na głos, to problemy same się rozwiążą”
Pani historia to sygnał dla innych nauczycieli, że lepiej się nie wychylać.
Tak. Moi koledzy i koleżanki zastanawiają się dziś, jak mają rozmawiać z młodzieżą, skoro dyrektor w każdej chwili może zarzucić im, że stanowią zagrożenie dla zdrowia i życia uczniów.
Polska szkoła co do zasady boi się rozmawiać o emocjach?
Trwa zagłaskiwanie rzeczywistości. Na zasadzie: jak o trudnych sprawach nie będziemy mówić na głos, to problemy same się rozwiążą. To złudne. Jest wysyp kryzysów psychicznych w szkołach. Wszystko wskazuje na to, że problem będzie narastał.
W Polsce codziennie średnio trzy młode osoby dokonują próby samobójczej. Czego jeszcze potrzeba, by polska szkoła zaczęła ich zauważać?
Na szkole spoczywa obowiązek niesienia pomocy dzieciom, które mają tego typu problemy. Wiemy o zapaści psychiatrii dziecięcej i wiemy jak trudno dostać się do specjalisty. Więc ja uważam, że podstawowym zadaniem szkoły jest wzmożona uwaga nad tym, co dzieje się w głowach tych młodych ludzi. I wychwytywanie ich problemów. Nie przez jednego zatrudnionego w szkole psychologa, na którego przypada, jak w mojej, ponad siedmiuset uczniów, ale także przez wychowawców i nauczycieli, którzy ściśle współpracują z rodzicami.
Statystyki nie przemawiają do wyobraźni?
Niestety ciągle za mało. Ale nie możemy opierać się tylko na nich. Są szkoły w Toruniu, gdzie uczniowie w minionym roku popełnili samobójstwa. To już się dzieje blisko nas, to są konkretni uczniowie, przypadki, którym ktoś w porę nie udzielił pomocy.
Szkoła nie wydaje się być gotowa na poważną rozmowę na ten temat.
A problemy się nawarstwiają. Zauważalne są samookaleczenia, tak jakby stały się modą. Jeszcze niedawno takich przypadków prawie w ogóle nie dostrzegaliśmy, teraz stają się coraz częstsze, czasem nawet u małych dzieci. Dlatego potrzeba natychmiastowych działań. Jednak mój przypadek pokazuje nauczycielom jasno: macie siedzieć cicho.
Przygnębiające.
Ale taka jest prawda. Przesłanie jest takie: nauczycielu, nie rób nic, czego nie rozkaże ci twój przełożony. Nie wchodź zbyt głęboko w sprawy uczniów, bo przekroczysz swoje uprawnienia. I wtedy będziesz narażony na sankcje i wydalenie z zawodu. To szczególnie niebezpieczne, bo odsuwa nas, nauczycieli, od dzieci.
Jakby na lekcji opowiadała pani o kard. Wyszyńskim albo encyklikach Jana Pawła II, to by sobie pani problemów nie nastręczyła.
Ma pan rację. A kiedy z klasą rozmawiałam o depresji, to dzieci na słowo „psychiatra” zaczęły się śmiać. To był moment, żeby im wyjaśnić, że tak jak dbamy o swoje ciało, tak o swoją psychikę również należy się troszczyć. Bo to składowa naszego organizmu. Psychikę, która sobie nie radzi, musimy leczyć, wspomagać. Dzieci to szybciej rozumieją niż dorośli.
Bo świat dorosłych nauczył się te tematy wypierać, tabuizować.
Widzę to z bliska. Potrzebna jest edukacja rodziców. Dorośli często mają problem z przyznaniem, że ich dziecko zmaga się z zaburzeniami czy depresją.
W Polsce to ciągle wstyd się przyznać, że nasze dziecko ma kłopot.
Rodzice myśląc, że będą oceniani, szukają winy w innych. Sami potrzebują wsparcia i edukacji. W mojej opinii szkoła tutaj też mogłaby odegrać pozytywną rolę.
„Najlepszego psychologa już u nas nie ma. Nie odnalazł się we współpracy z dyrekcją i złożył wypowiedzenie”
Póki co szkoła pozbywa się pani za samo poruszenie tego tematu.
Możemy zamknąć oczy i udawać, że problemu nie ma. Jednak tak udawać można tylko do czasu.
Ilu psychologów pracuje w pani szkole?
Jeden. Ten, który pracował przed moim zawieszeniem, był najlepszym, jakiego kiedykolwiek miała ta szkoła. Widziałam, jak dzieci garnęły się do niego, na każdej przerwie ustawiała się kolejka. Przychodzili, żeby zagadać, powiedzieć, co u nich słychać.
Wyrabiał przy takim natężeniu?
Ledwo. Mówił, że przyjmował po 25 uczniów dziennie, więcej nie mógł, bo musiał wypełniać tabelki, sprawozdania i inne tego typu rzeczy. W polskiej szkole papierologia stoi ponad pracą z dziećmi, ale to już pewnie temat na inną rozmowę.
Ten psycholog nadal u was pracuje?
Już go nie ma. Nie odnalazł się we współpracy z dyrekcją i złożył wypowiedzenie.
System pozbył się najpierw jego, a potem pani. Za bardzo mu się chciało?
Tak, i natrafił na ścianę. Rozstanie nastąpiło wiosną, gdy dzieci wróciły do edukacji stacjonarnej i przyszły z nowymi problemami. W szkole zabrakło wtedy psychologa.
Ktoś je w ogóle pytał, jak się czują po przerwie związanej z lockdownem?
Wątpię, że był na to czas. Moim zdaniem w wielu szkołach mogło zabraknąć dyskusji na ten temat. Tak naprawdę uczniowie nie przepracowali tego trudnego okresu. Sama mam córkę w siódmej klasie. Szkoła i nauka stały się traumą dla dzieci, które w pewnym momencie nie wiedziały, jak odnaleźć się w rzeczywistości zdalnego nauczania, a teraz wróciły do dawnej rzeczywistości i też nie czują się w niej wystarczająco komfortowo.
Pani też tym dzieciom już nie pomoże.
Nagle ktoś mi powiedział: nie tylko nie nadajesz się do zawodu, ale jesteś szkodnikiem, który mimo 26-letniego doświadczenia zagraża dzieciom.
Jakby zakwestionowano cały pani życiowy dorobek.
Dziś wspomagam się lekami, chodzę do psychiatry. Usiłuję sobie poradzić przy ogromnej pomocy mojej rodziny i przyjaciół.
Załamała się pani?
Jestem w dość trudnym momencie swojego życia. I tak, był moment całkowitej bezradności. Nie mogłam się pozbierać przez długi czas. Teraz jest lepiej, mam potrzebę walki o swoje dobre imię, chcę wynająć adwokata, bić się o sprawiedliwość.
Ile zarabia pani w szkole?
Teraz na rękę 1100 zł miesięcznie.
Ile?!
Dyrektor obniżył mi pensję do pensji podstawowej i pozbawił wszystkich dodatków. Obciąża mnie jeszcze dodatkowo kredyt z nauczycielskiej kasy pożyczkowej.
To brzmi druzgocąco.
Sytuacja uderza w całą moją rodzinę. Nie wiem, na ile tych pieniędzy jeszcze nam starczy. Ale wie pan, że jeszcze bardziej boli mnie ten zakaz wstępu do szkoły? To naprawdę bardzo bolesne. Nie mam prawa wejść do klasy po swoje materiały. Raz, gdy kazano mi przynieść jakieś dokumenty, musiałam zostawić je na dyżurce. Okropne uczucie. To była moja szkoła.
Te zachowania względem pani mają swoją nazwę: mobbing.
W wielu polskich szkołach jest mobbing, ale wszyscy umywają ręce. Dyrektorzy czują się jak bogowie. Często mają poczucie, uzasadnione zresztą, że w swoich szkołach mogą wszystko. Rzadko się zdarza, by ktoś powiedział im „stop”.
„Jest jakiś aparat sprawiedliwości, którego ja nie rozumiem. I ten aparat zaraz mnie zdepcze”
Wróci pani do uczenia?
Moja praca jest źle opłacana, nie cieszy się szacunkiem społeczeństwa i bezpośrednich przełożonych. Jednak kontakt z dzieckiem jest czymś ogromnie mobilizującym do działania. Każdy rok jest inny, każde dziecko jest inne, są ciągle nowe wyzwania. Ja się w tej roli sprawdzałam. Ale nie wiem, czy wrócę, czy znajdę siłę.
Walczy pani o słuszną sprawę. Za chwilę rozmowy o depresji, o emocjach, o lękach będą w szkołach oczywistością. Szkoła będzie za nie nagradzać, a nie karać.
Dziękuję panu za optymizm…
Nie podziela go pani?
Sama nie wiem. Nie wiem nawet, jak rozstrzygnie się moja sprawa. Biorę pod uwagę wszystkie scenariusze.
Jak pani przegra, to jaki komunikat pójdzie w świat?
Już to mówiliśmy: żeby siedzieć cicho! Już teraz moi koledzy rozważają, co wolno, a czego nie.
A pani jak się czuje?
Kiedy Ministerstwo przyznało rację mojemu dyrektorowi, to zaczęłam myśleć, że tu nie chodzi o żadną sprawiedliwość. Dostałam absurdalne zarzuty, a na moją rzekomą winę nikt nigdy nie przedstawił żadnych dowodów. Jak Józef K. się trochę czuję. Jest jakiś aparat sprawiedliwości, którego ja nie rozumiem. I ten aparat zaraz mnie zdepcze. A ja będę miała szeroko otwarte oczy i dalej pytała: ale o co tu chodzi?
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz! janusz.schwertner@redakcjaonet.pl
Źródło: Onet
Data utworzenia: 22 września 2021 12:55
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }